zwyczajny dzień
Kiedy wracam po nocy pośród cedrów
Na środku pola tymianku czeka na mnie kot
Tańczy na mój widok przewraca się o własne nogi
On jeden we mnie wierzy
Zawsze
Że w końcu wyjmę z torby w kratkę
Kawałek kiełbasy.
Choć nigdy ode mnie nic nie dostał, ani mięsa nie widział.
A potem wykonuję poranne obowiązki,
zawsze są jakieś poranne obowiązki,
tu czy tam.
Rozkładam panel słoneczny
Otrzepuję słomiane maty z piasku
Podpalam spiralkę na muchy która nikogo nie odstrasza
Nastawiam kawę i myję twarz.
Czy tak bardzo to się różni od momentu tuż przed wyjściem do pracy?
Koło 10:00 muchy i osy dostają szału, to zła pora na śniadanie. Kara dla śpiochów.
Góry za morzem dziś widzę jak na dłoni. Jakbym mogła dopłynąć do nich wpław.
Czy wynurzyły się w nocy, przecież wczoraj ich nie było.
Ostatnio widziałam je tydzień temu.
A potem wyprawa na kupę.
Okrywam się chustą żeby słońce znowu nie poparzyło mi ramion. W tym roku wystarczy już pęcherzy. Biorę łopatkę w rękę i idę przez Tymianki do tego cedrowego niskiego lasku po prawej. Kupę trzeba zakopać jak najszybciej, uprzedzić wszystkie muchy. To są te same muchy które przyjdą usiąść na mojej łyżce. Więc Kopiemy i myjemy ręce wodą z bukłaka. Goli hipisi wychodząc z lasku myją ręce gorącym piaskiem. Nie ufam jakoś tej higienie, choć oni miejscowi, powinni wiedzieć lepiej. Opieka medyczna na wyspie sprowadza się do mojej kosmetyczki i lądowiska dla helikopterów.
Był tu berliński anestezjolog i ateński fizjoterapeuta, latali goli po piasku, ale wyjechali w ubiegłym tygodniu.
Co nam po anestezjologu, wystarczy zejść na plażę pirgos tam dźwięk fali tak odbija się od klifów że każdy usypia w moment. Grecko izraelski Żyd nam opowiedział jak go fala zastała w tym śnie. Ale to było dawniej, kiedy cyklon tropikalny przechodził obok wyspy.
Kawa z widokiem na morze.
Ławeczkę z kawałka starej łodzi mam ustawioną jak przed telewizorem.
Piję z rozkoszą i rozdrażnieniem muchami.
Fala się uspokaja.
Może od jutra noce znów będą ciche. Czasami budzę się i słyszę jadące pociągi. Nie wiem gdzie jadą i czy po morzu.
Potem trochę spraw porządkowych, naprawiam zegar słoneczny na którym nocą znowu leżał kot. Na całej plaży nie ma wygodniejszego miejsca niż mój zegar.
Podlewam dwie fasole, które upuściłam kiedyś i szybko wykiełkowały. Każda dostała swój płotek z kamieni.
Nastawiam wodę na budyń i robię przegląd kamieni. Lubię te czyste co nie kleją się piachem. Te ostre i szorstkie powstałe z muszli wyrzucam precz. Kamień to ważny mebel, musi wszystko przyklepać, słomiany dywan, koc na ławce, mój notes i ścierkę.
Po budyniu trzeba przynieść wodę ze studni. Nazbierać chrustu na wieczorne ognisko bo trochę mi się już zebrało śmieci do spalenia.
Wyprać ścierkę i ręcznik. Pranie robi się na skraju morza siedząc tyłkiem na mokrym piasku i patrząc na fale. To znaczy Zrobię pranie tylko jeśli duża miska będzie wolna, zwykle nie jest. Bo na pewno nie będę prała w beczce.
Potem opatrzę swoje rany. Poparzenia, pocięte palce ostrymi kamieniami, podrapane plecy złośliwymi gałęziami.
I wtedy już będę wolna, dziś dokończę czytać rusinka, nie mogę się doczekać.
Wieczorem bym chętnie poszła na zachód po płaskie kamienie, Chciałabym sobie urządzić kuchnię. Jak widać ten świat niczym się nie różni, kafelki z zachodu.